Autoregulacja
Lekarz ciągnie dalej swoją opowieść. Kiedyś w podręczniku
jogi przeczytałem wskazówkę, że aby pozbyć się, bólu głowy, należy wywołać
uczucie ciepła w odcinku poniżej kolan.
Tak przecież w tej strefie znajduje się znany cudowny punkt
akupunkturowy Izu-sań-li!
Ten punkt wykorzystuje się przy leczeniu prawie stu chorób.
Ogólnie wzmacniające działanie tego punktu jest szeroko znane.
Jak głosi legenda - Chińczycy raz na pół roku, podczas
nowiu, przypalają go profilaktycznie piołunowym papierosem. Ten punkt jest
rzeczywiście ważny przy bólach głowy.
Jeżeli tak – byłoby celowe sugerować choremu w hipnozie
wywołanie w tym punkcie odczucia prądu.
To były początki powstawania metody hipnotycznego
oddziaływania na punkty odruchogenne, przewidziane do wykorzystania jako
aktywne, pośrednie ogniwo między korą mózgową człowieka a wewnętrznymi
narządami jego organizmu.
Pracując jednocześnie w dwóch dziedzinach, w terapii
odruchowej i hipnozie, lekarz ten doszedł do ich syntezy jakościowej.
Jeden z dziennikarzy zapoznawszy się z jego metodą, zwaną
sygnalną terapią odruchową, mniej więcej tak ją opisał:
"Znany lekarz przeprowadzając w klinice kolejny seans
hipnozy leczniczej, postanowił sprawdzić pewną ideę od dawna
"chodzącą" mu po głowie. W tym celu odczekał, kiedy chorzy pogrążyli
się we śnie, dał każdemu z nich flamaster, wydając jednakowe polecenie: –
Czujecie, jak od palców nóg do góry idzie energia, przypominająca słaby prąd.
Ta energia leczy waszą chorobę. Rysujcie flamastrem drogę, którą ona przebiega!
Rysujcie!" – z niepokojem zastygł w oczekiwaniu, z wielką ciekawością, co
chorzy uczynią. A oni, po prostu zaczęli rysować flamastrami linie na skórze.
Kiedy lekarz obejrzał rysunki dokładnie, nie mógł uwierzyć swoim oczom -
narysowane linie idealnie zgadzały się z punktami akupunktury! Przy czym u każdego
chorego "zahaczały" dokładnie o te punkty, które
"odpowiadały" jego chorobie!
Ten, kto – na przykład – miał wrzód żołądka, rysował według
punktów, nakłuwanych właśnie przy tej chorobie. Ten zaś, kto cierpiał na
zapalenie korzonków, zaznaczał punkty, zwykle pobudzane przy takim zapaleniu. A
wszystko to – należy zwróćcie uwagę – przebiegało we śnie hipnotycznym! Ludzie,
którzy wykonywali jego polecenie, nie mieli pojęcia o istnieniu atlasu
akupunktury i nigdy nie byli leczeni igłami...
Innymi słowy – można posadzić przed sobą dziesięć, sto, albo
tysiąc osób, uśpić tych, którzy są podatni na hipnozę, potem
"przepuścić" przez nich "prąd" i na tym uważać swoją misję
za skończoną, przynajmniej do momentu, kiedy przyjdzie pacjentów budzić.
Ludzie sami się zdiagnozują
(i to bezbłędnie, bo kierunkowskazem jest chory narząd – a on nigdy się nie
myli! (i sami się podleczą) przy tym z solidnością, o jakiej nie śniło się
lekarzom!)
– Słuchaj mojej komendy! – wykrzykiwałby lekarz stojąc przed
mikrofonem na jakimś stutysięcznym stadionie. Do seansu... gotuj się! Prąd...!
W przytoczonych przykładach działała autoregulacja.
Naturalnie – na razie włączana przez hipnotyczną reakcję organizmu
automatyczna, odruchowa.