poniedziałek, 21 stycznia 2013

Krysztalowy Człowiek

Autorem artykułu jest Samarkanda

Czyżby ‘nieświadomie’ nauka wykorzystała kryształy na sposób podobny do działania ciała ludzkiego?! Czy nasz świat zewnętrzny jest odwzorowaniem świata wewnętrznego aż do takich rozmiarów?! Poczynając od naszego świętego, doskonałego wnętrza, którego pełnego działania nawet sobie nie jesteśmy w stanie wyobrazić?
Budzenie kryształów w strukturze fizycznej i energetycznej Człowieka
-
Wszystko jest zapisane w naszych kryształowych komórkach.
Kryształy znamy pod postacią materialną jako różnokolorowe, twarde i kruche minerały o niezwykle regularnej wewnętrznej budowie fizycznej. Używamy ich w życiu w przeróżny sposób. Świadomie stosujemy je do leczenia ciała, pogłębiania faz sennych, szybszego odpoczynku i regeneracji naszych ciał, do medytacji i relaksacji, jako energetyzatory otoczenia i wody, odpromienniki, jako wizualną ucztę piękna w naszym otoczeniu, a także Towarzysza w intencji rozwiązania „trudnych” dla nas spraw. Kryształy są od początku opisu dziejów używane przez plemiona pierwotne, szamanki i szamanów oraz lekarzy na całym świecie. Całe nasze środowisko technologiczne także pełne jest substancji krystalicznych – w elektronice, technologiach cyfrowych, optyce – jako chipy krzemowe tworzące bloki pamięci, półprzewodniki, materiał w laboratoriach itp. Trwa wyścig w zastosowaniu ciekłego kryształu w coraz to nowych formach użytkowania naszego otoczenia. Korzystamy z nich na co dzień we wszystkich podstawowych urządzeniach – komórce, komputerze, zegarku, aparacie fotograficznym, maszynach medycznych i „inteligentnych” strukturach łączących różne dziedziny życia, aż po przemysł wojskowy i kosmiczny. Wielu geniuszy badało właściwości kryształów - Leonardo, Einstein, Tesla… niektórzy je stosowali do swoich wynalazków.
Jest to technologiczny świat, którego doświadczamy fizycznie i użytkowo lub poprzez informację. Świat ziemski pełen jest substancji krystalicznych, w tym krzemowych – przewodzących i przechowujących informacje. Struktura wnętrza i skorupy Ziemi, tkanki roślin i zwierząt mają budowę ciekłokrystaliczną, mnóstwo jest w nich także wolnego krzemu. A jak jest ze światem wewnętrznym człowieka? Bardzo podobnie. Większość struktur ciała ludzkiego ma budowę krystaliczną – ze zbadanych „naukowo” do tej pory tkanek to np. białko, DNA, cholesterol, a w samych komórkach przede wszystkim błona komórkowa, która przechowuje i przepuszcza różne substancje i transmituje sygnały do innych komórek, układów i mózgu – analogicznie jak kryształy technologiczne do pamięci na dysku. Czyli jesteśmy zaopatrzeni w system naturalnych nośników krystalicznych dających możliwość komunikacji sygnałów w ciele – z głównym ośrodkiem w mózgu.
Czyżby ‘nieświadomie’ nauka wykorzystała kryształy na sposób podobny do działania ciała ludzkiego?! Czy nasz świat zewnętrzny jest odwzorowaniem naszego świata wewnętrznego aż do takich rozmiarów?! Czy w tym przypadku działa również święta zasada co wewnątrz to na zewnątrz? Poczynając od naszego świętego, doskonałego wnętrza, którego pełnego działania nawet sobie nie jesteśmy w stanie wyobrazić?
Przypominamy sobie, czy też czytamy przekazy o Wyższych Cywilizacjach – głównie cywilizacji Atlantydy - jako wzorca wykorzystania ludzkich możliwości, wykorzystania kryształów do wzmacniania urządzeń i energii dla ludzi w tamtych czasach. Wspominamy z westchnieniem ich możliwości, które są obecnie marzeniami każdego rozwijającego się duchowo człowieka. Wierzymy, że wytworzymy takie technologie i takie urządzenia – głównie na bazie kryształów, że tamte Złote Czasy powrócą. Będziemy żyć kilka tysięcy lat w zdrowiu i młodości, używając kryształów do porządkowania struktur w naszych ciałach, podróżować w czasie i przestrzeni poprzez gwiezdne wrota, stosować telepatię i materializację przedmiotów, używać inteligentnych maszyn o niezwykłych napędach, elektrowni kryształowych, zabezpieczeń wielkich obszarów kopułami krystalicznymi. To wszystko już było i jest możliwe znowu – zostało sprawdzone doświadczalnie, są tunele pamięci i energii do odtworzenia tego. Jest już szereg wynalazków, które tą drogę na nowo rozpoczynają - choć nie wszystkie dopuszczone do wglądu i życia zwykłego szarego człowieka…
Czy na pewno jest to najwyższy poziomem możliwy sposób naszego życia? Dlaczego ciągle trzeba coś naprawiać, porządkować, energetyzować czy ochraniać poprzez działania z zewnątrz? Na pewno jesteśmy do tego przyzwyczajeni i na tej drodze dążymy nieustannie do luksusu, ale czy jest to droga do doskonałości i najwyższe nasze marzenie? A może możliwe jest, że struktura ciała ludzkiego może działać bez żadnych ingerencji zewnętrznych i być naturalnym perpetuom mobile? Przecież wbrew naszej logice istnieją przykłady z zewnętrznego świata – właśnie tak nazwane - które nie potrzebują zasilania zewnętrznego energią… mamy przykłady ludzi którzy nie potrzebują zasilania pokarmem i wydają nam się nienaturalni, nie przystosowani do życia na Ziemi, choć się o wiele lepiej od nas czują, są nieustannie witalni i lepiej czują połączenie z ludźmi, Ziemią, jej żywiołami i kosmosem!
A może jest odwrotnie? Tysiące lat wiary w to, że jesteśmy zależni od kogoś lub czegoś z zewnątrz złożyło się na to, że uważamy to, co się dzieje teraz za nasze „normalne życie”… trzymamy się tego schematu przetrwania kurczowo, w strachu, bo nie znamy, nie pamiętamy innego sposobu istnienia na Ziemi, bez walki, cierpienia i korzystania z zewnętrznych zasobów. Tylko trochę je udoskonalamy co jakiś czas i uważamy to za cudowny rozwój cywilizacji i jej najwyższy punkt technologiczny… Nawet Atlantyda i jej cudowni mieszkańcy miała zasilanie z zewnątrz… dogonimy ją… Ale czy była najwyższym etapem - tym pierwotnym - potęgi ciała i wszystkich struktur energetycznych człowieka? Może są jakieś ukryte strefy ludzkiego ciała, o których nie wolno nam wiedzieć, bo przewyższylibyśmy energetyką „bogów” rządzących na ziemi?
Nikola Tesla napisał: "Kryształy są dowodem na istnienie podstawowych zasad bytu i jeśli nie zdołamy zrozumieć kryształów, nie będziemy w stanie pojąć życia."
Po co mamy już teraz budowę krystaliczną i dodatkowo przechodzimy przez proces zmian w budowie komórek z węglowych na krzemowe, czyli ściśle uporządkowane jak w krysztale? Czy jest to etap na drodze do ciała świetlistego czy diamentowego, o którym się wspomina przy energii mistrzów i mesjaszów, np. Jezusa? Czy ten wzorzec Mistrza to nie jest czasem najbardziej doskonała postać ciała i energii człowieka żyjącego w warunkach jakie są na Ziemi?
Jak to się stało, że ciało uporządkowane, doskonałe zamieniło się w węglowe, ze strukturami bez porządku? Że starzeje się i choruje? Diament jest przecież krystaliczną postacią węgla i spalony przekształca się w węgiel. Jaki proces spalił pierwotne - diamentowe ciało człowieka, przy jego niezwykłej potędze, do obecnej postaci – może jego własne lęki, władza ego i umysłu nad sercem?
Zaczyna się od dzieci… nie wolno im widzieć aury – naturalnego pola krystalicznego, duchów, rozmawiać z niewidzialnymi przyjaciółmi, zmarłymi, odprowadzać dusz, rozdawać swoich rzeczy z dobrego serca – wszystko to jest dla nich niebezpieczne… nie pytamy siebie dlaczego, a już na pewno nie wolno… wiedzieć więcej niż dorośli… zapisujemy je do szkoły gdzie nie mogą się długi czas ruszać i wypowiadać - a przecież kreacja i odbieranie pozazmysłowe świata przez naturalny organizm dziecka pobudzane jest przez ruch! Radość i swoboda, wolność tworzy się w nieograniczonym ruchu! Wszystko w przyrodzie jest w ciągłym ruchu, ciągłej zmianie.
Czy powrót do ciała krystalicznego czy diamentowego ma może związek z procesami otwierania serca? Zamieniania się z powrotem związków węgla w układy uporządkowane - krystaliczne? Czy możemy dojść do tego z życiem, myśleniem, czuciem i działaniem poprzez serce, tak jak pokazywał nam m.in. Jezus czy Budda? Odwagą miłości wobec siebie i świata!? Cała poprzednia strona była obfita w przykłady niezwykłych możliwości wytworzonych przez umysł, ale czy zauważyliście, że ani razu nie zabiło szybciej Wasze serce? czy była tam radość? Czy możliwe jest, że biotechnologia jest tylko skutkiem ubocznym bardzo wysokiego rozwoju serca, serca w pełni otwartego i kochającego? W miłości nie zwraca się na nie uwagi. Po prostu są.
Co sprawia, że nasze serce otwiera się i nasze ciało kształtuje się na wzór diamentu? Z obserwacji wynika, że to - co poprawia nasze samopoczucie bez pobierania substancji z zewnątrz - kontakt świadomy z naszą najważniejszą częścią - Sercem. Odważne serce kocha, a codzienność uczy je przyjmować świat w uważności i dodaje mu skrzydeł. Mamy ogromne wsparcie w tym uczeniu się kochania bez schematów. To Ziemia i wszędzie dookoła dostępna Natura, od niej mamy nieustanne sygnały uporządkowanej krystalicznej przestrzeni serca – wzorzec i lustro.
Nasycajmy się Przyrodą poprzez jej wszystkie przejawy – żywioły. Poprzez żywioł ognia – w tańcu gorącego płomienia, żywioł wody – w strumieniach, jeziorach, wodospadach, żywioł powietrza – w czystym podmuchu gór, lasu czy świeżej morskiej bryzy, żywioł ziemi – w minerałach i kryształach, w glebie żywiącej rośliny, drzewach, żywioł eteru – w energii i dźwięku kosmosu – odżywczej emanacji miłości. Każdy element Natury – uporządkowany w swojej pierwotnej formie - przypomina naszej strukturze pierwotne zapisy matryc krystalicznych i energetycznych, nieustannie podnosi nasza witalność i wibracje aż do błogostanu. Wystarczy tylko być w tym błogostanie i cieszyć się całym sercem życiem, będąc w nim z uwagą zanurzonym.
To odważny krok - bo pozbawiony jakiejkolwiek logiki i „bezpiecznych” struktur lękowych dotychczasowego życia, pozbawiony znanego nam „dobrobytu cywilizacji”.
--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

niedziela, 20 stycznia 2013

Wyjście z chaosu

Autorem artykułu jest Anita Klemm

Co powinniśmy zrobić w momencie, kiedy zaczynamy tracić kontrolę nad naszym życiem? Jak postąpić, gdy wciąga nas nurt i zaczynamy tonąć? Kiedy tworzy się chaos?
Świadomość chaosu, który jest w nas, to pierwszy krok do wyjścia z niego. Kiedy czułam, że wpadam do wartkiej rzeki, porywa mnie nurt i zaczynam tonąć, co wtedy robiłam? Próbowałam odzyskać kontrolę. Walczyłam, machałam rekami, nogami. Skutek był przeciwny do zamierzeń. Chaos postępował. Nieświadoma niczego próbowałam mocniej, więcej i coraz bardziej zapadałam w ten chaos. Wpływało to także na stosunki z innymi ludźmi, szczególnie z tymi najbliższymi. Chaos bowiem gnieździ się nie tylko w nas, ale wychodzi na zewnątrz. Czują go wszyscy wokół nas.
Jak myślicie, dlaczego małe dziecko ma wiekszą szansę na przeżycie po upadku z dużej wysokości? Ono się nie broni. Czasem trzeba, jak to dziecko, dać się ponieść nurtowi i przestać walczyć. Banalne, prawda? A jakże ciężko jest czasem zastosować się do tego i przestać walczyć ze swoimi uczuciami, próbując je złudnie uporządkować. Walką niczego nie uporządkujemy. Pytania wtedy zostaną bez odpowiedzi, bo my ich nie usłyszymy. Jak mam coś usłyszeć w takim hałasie i zaabsorbowaniu? Czasem wystarczy przestać powstrzymywać swoje uczucia, myśli, pozwolić im wypłynąć. Zamiast wpływać nieustannie na coś, powinniśmy stać się obserwatorami. Tak, jakby to nie było nasze uczucie, a kogoś innego. Przyjrzeć się sobie, jakby z boku. Nie próbujmy wtedy zrozumieć, obserwujmy w ciszy i czekajmy. Poddać się, to najlepsze, co możemy w tym czasie zrobić.
Kiedy jest mi źle i nie umiem sobie z czymś poradzić, już nie walczę. Staram się nazwać, uświadomić i zaakceptować wszystkie moje uczucia, które ze mnie wypływają, również te negatywne. One nie są naszymi wrogami, sami dla siebie nimi jesteśmy. Lepiej przyjąć je i zaakceptować, niż walczyć. Bardzo często te negatywne uczucia dotyczą innych osób. Ktoś nas skrzywdzi, zrani, nie możemy się dogadać. W małżeństwie jest mnóstwo sytuacji, w których one się pojawiają. W moim również, bez wyjątku. Kiedy próbowałam wypierać z siebie te negatywne uczucia, obarczałam nimi zupełnie nieświadomie męża. Wywoływało to jedynie kłótnie i ostrą wymianę zdań. Znów walka, która nic nie wnosiła. Zmieniło się to, kiedy się poddałam, zaakceptowałam swój ból, cierpienie i złość oraz pojęłam wreszcie, że mam do tego prawo. Nie obarczyłam go tymi uczuciami. Mąż nie miał wyjścia, jak pozwolić mi wtedy na bycie ze sobą, na to "zamknięcie" i przeżycie tego wszystkiego, co czułam. Po tym wszystkim rozmowa była sensowniejsza, bardziej konkretna, dotykająca sedna sprawy. Obyło się bez niepotrzebnej kłótni. Ciche dni nie zawsze mają negatywny oddźwięk, tak samo jak milczenie nie zawsze znaczy, że nie mamy nic do powiedzenia. Wszystko, cokolwiek wypieramy z siebie, wraca do nas ze zdwojoną siłą i tworzy właśnie taki nieład, bałagan.
Ogromne znaczenie w wyjściu z chaosu miało moje odejście z Kościoła i droga, jaką obrałam. Kiedy to mój umysł odrzucił wszelkie ograniczenia. Jako katoliczka szukałam prawdy tam, gdzie mnie uczono, w Bogu. Nie znałam innej drogi, a na tej byłam nieszczęśliwa i zagubiona. Wiara nie pozwalała mi myśleć samodzielnie, utrzymywała mnie w niewiedzy, ograniczała, tworząc jeden wielki chaos. Wiara, która kazała mi wyrzec się siebie, nie mogła doprowadzić do niczego dobrego.
Wszystko, czego szukałam znalazłam w sobie.
--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

sobota, 19 stycznia 2013

Kiedy dusza budzi się ze snu

Autorem artykułu jest Anita Klemm

O przekraczaniu granic cierpienia i własnych możliwości. Dla wszystkich, którzy mają wrażenie, że za chwilę jak szklanka rozbiją się o twardy grunt. O poddaniu i akceptacji.
Eckhart Tolle jest autorem książek o duchowości i współczesnym nauczycielem duchowym. Mistykiem nie powiązanym z żadną religią ani tradycją. Przyciąga ludzi swoją łagodnością, spokojem, siłą ducha i znakomitą znajomością ludzkiej natury.
Pierwszą książką, która wpadła mi w ręce była "Cisza przemawia". Żadna inna, jak dotąd, nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Wszystko, co czytałam lub słuchałam było takie proste. Tak proste, że aż się dziwię dlaczego potrzebowałam aż tylu lat, aby to zrozumieć. To rozumienie zaczęło się znacznie wcześniej, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że ktoś taki jak E. Tolle w ogóle istnieje. Moja świadomość rosła na długo wcześniej, jednak dopiero ten człowiek pomógl mi ująć to w odpowiednie słowa i zajrzeć jeszcze głębiej w siebie. Zrozumiałam, że ja również doświadczyłam czegoś podobnego, o czym mówił ten człowiek. Przekroczyłam własną granicę wytrzymałości.
Nasze wewnętrzne opory tworzą cierpienie. I wtedy trzeba tak, jak alkoholik, siegnąć nim już dna, aby stać się gotowym, na zmiany, na odkrycie prawdy, że "istnieje inny sposób życia". Na to wreszcie, by się od niego odbić. Tak właśnie było ze mną. W pewnym momencie powiedziałam: "Dość, poddaję się". Tak, poddałam się. Nie miałam siły dalej walczyć. Poprosiłam o pomoc i otrzymałam ją. Dokładnie wtedy zaczęły następować zmiany we mnie. Wtedy właśnie odeszłam definitywnie z Kościoła, ponieważ zrozumiałam, że tam nie znajdę tego, czego szukam. Byłam gotowa na jej przyjęcie. Przeciwstawiłam się dogmatom, religii i wszelkim schematom, jakie mnie otaczały. Wybrałam inny sposób życia. Zobaczyłam, że ta walka, jaka się we mnie odbywała, nie miała zupełnie sensu. Całe życie mi powtarzano, abym nigdy nie przestawała walczyć, ponieważ dopóki walczę, nie jestem przegrana. Kiedy to wcale nie chodzi o wygraną czy przegraną. Dla kogoś może będę przegrana, osobiście mogę uważać coś zupełnie innego. Myślę, że dopóki walczysz, do tego czasu będziesz nieszczęśliwy, niespokojny, wewnętrznie rozedrgany.
Pierwszy raz w życiu, kiedy wbrew wszelkim opiniom poddałam się, nastąpiło coś, czego nie przewidywałam. Spokój, ogromny wewnętrzny spokój. To była ta chwila, na jaką całe życie czekałam. To, czego szukałam przez te wszystkie lata. Powoli następowała akceptacja obecnej chwili, bez względu na to, co czuję, bez względu na towarzyszące emocje. Spokój dalej trwał we mnie. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się z sennego koszmaru. Tak lekka, pozbawiona tego balastu, który dotąd dżwigałam. Poddać się i zaakceptować sytuację, to najlepsza rzecz, jaką możecie dla siebie zrobić. Nie walczyć z nurtem rzeki, lecz płynąć z jej prądem.
Duchowość nigdy nie była mi obca, jednak ta w wydaniu katolickim przyniosła same negatywne skutki. Nic tak w końcu człowieka nie nauczy, jak cierpienie i popełnione błędy. Ze wszystkiego trzeba umieć wyciągnąć wnioski. Różnice między tym konserwatywnym nauczaniem Kościoła a tym, jakie prezentuje Eckhart Tolle są ogromne. Kościół w swoim nauczaniu jest obwarowany zakazami, nakazami, dogmatami i lękiem. Swoje nauczanie uważa za jedyne właściwe. Przekonuje do swoich racji. Natomiast ten człowiek do niczego nie przekonuje i uważa to za niewłaściwe. Przekonywanie drugiego człowieka nie ma sensu, bowiem sami znajdziemy odpowiedzi, kiedy będziemy na to gotowi. I tak się stało w moim przypadku. Zakazy i nakazy na nic się zdały.
"To dlatego nigdy nie staram się przekonać kogoś, że to, co mówię jest prawdą albo, że powinni praktykować coś. Nigdy nie mówię: „Powinieneś zrobić to”. Albo starać się przekonać kogoś, kto nie chce w to uwierzyć. To jest bez sensu. Tylko, kiedy jesteś na to gotowy wewnętrznie." - E. Tolle
W udzielonym wywiadzie powiedział również coś, co stanowi podstawową różnicę w obydwu nauczaniach:
"Nauczanie nie mówi: „Tak powinieneś żyć”. Tylko kiedy jesteś w stanie słyszeć prawdę tego i będzie to miało sens dla Ciebie, to może Ci pomóc."
Żadnych warunków, dogmatów i przekonywania kogoś, jak powinien żyć.
Nie mam zamiaru walczyć z religią ani z Kościołem. Pokazuję jedynie, że można inaczej. Wyciągam to, co dla mnie dobre w chrześcijaństwie, w buddyźmie i innych naukach, resztę odrzucam. Dużo czerpię również z Zen. Kościół nakazywał mi zapominać o sobie, wyrzec się siebie, myśleć o przyszłym życiu (wiecznym a nie doczesnym) i kierować swą duszę wyłącznie do Boga, ponieważ być sobą, znaczy uznać zależność od Boga i być mu posłusznym. Tam miałam znaleźć prawdę, która dla mnie będzie najlepsza. "Bóg jest prawdą" - mówił głos z ambony. Nie mogłam się z tym zgodzić. Buddyzm natomiast uczy, aby kochać innych tak, jak siebie a siebie tak, jak innych. Nie mniej, nie więcej lecz tak samo. Mistrzowie Zen mówią, że jedyną rzeczywistością jest TERAŹNIEJSZOŚĆ. Nie ma jutra, każde jutro staje się dziś. Przyszłość nie przychodzi inaczej jak w teraźniejszości. Zadbajmy więc o to, co mamy. Nie o przyszłość, a o teraźniejszość.
Starałam się ze wszystkich sił, by znaleźć tę prawdę w słowach, które mi Kościół katolicki przez lata powtarzał jak mantrę. Tymczasem była ona zupełnie gdzie indziej. Znalazłam ją, spoglądając głęboko w siebie, koncentrując się na sobie i na tym, co dzieje się w chwili obecnej.
Nie wyrzekaj się siebie. Nie szukaj odpowiedzi w tym tekście czy innym. W sobie poszukaj...

--- Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl